Nasze zadłużenie z tytułu kredytów hipotecznych przekroczyło w tym roku 110 mld zł.! A tymczasem kolejne banki zapowiadają zaostrzenie warunków przyznawania kredytów nowym klientom. Zrobiły to najpierw PKO BP i Millenium. Podniesienie marż oznacza w praktyce wzrost oprocentowania z dzisiejszego poziomu ok. 5% do 7-8% rocznie. Boom mieszkaniowy został zahamowany, ceny mieszkań zatrzymały się, czy wręcz zaczęły lekko spadać, a banki coraz staranniej analizują tysiące składanych co miesiąc wniosków kredytowych.
Miejmy nadzieję, że nie grozi nam taki krach na rynku nieruchomości, jaki dotknął w tym roku USA, gdzie potentaci na miarę Merill Lynch czy Citigroup przyznali się do ogromnych strat, spowodowanych inwestycjami w tym sektorze. Katastrofa na rynku w Stanach była bezpośrednio powiązana z nieproporcjonalnie dużym odsetkiem "subprime loans", czyli kredytów wysokiego ryzyka, udzielanych osobom o bardzo niskiej zdolności kredytowej. Niskie oprocentowanie, na poziomie 1% rocznie, zachęcało do zakupów, których wartość wydawała się dotąd nieosiągalna grupie nowych nabywców - klientom o bardzo niskich dochodach, samotnym matkom itp. Jednak od 2004 roku zaczęły rosnąć stopy procentowe, w połowie 2006 oprocentowanie przekroczyło 5% i wtedy zadziałał efekt domina... Ludzie przestali spłacać kredyty, by wyjść z pułapki długów zaczęli masowo sprzedawać nieruchomości, na rynek trafiało coraz więcej nabytych w latach boomu domów, więc ceny nieruchomości zaczęły spadać. Pociągnęło to za sobą bankructwo wielu firm specjalizujących się w kredytach dla najuboższych, a kryzys w nieruchomościach odbił się na wszystkich inwestorach, którzy lokowali swoje oszczędności w tym segmencie rynku.
Fachowcy zapowiadają, że nam nie grozi czarny amerykański scenariusz, ale gdy słyszę o bankach, które udzielając kredytów hipotecznych zostawiają klientom przy wyliczeniu zdolności kredytowej 500 zł. "na życie"... jestem pełna obaw...